Wieści są takie: wracam do pisania.
Siedząc tutaj, w ciemnym autobusie, z Macbookiem na kolanach, w słuchawkach, tocząc się przez ciemność i jakieś nieznano-nieistotne krainy – nie mogę nie przypomnieć sobie Hiszpanii, cztery lata temu. Jaki ja wtedy byłem idealistyczny… jaki cudownie nieświadomy, jak przyjemnie i produktywnie skupiony na sobie.
Jak to było dawno?
Wtedy mogłem słuchać The Smiths, Alt-J albo The National i żyć we własnej głowie. Wyjście z niej kosztuje mnie sporo… nie zauważam tego na co dzień, ale kosztuje. Kosztuje każdego z nas.
Pamiętam, jak bardzo lubiłem ścisnąć się w małym okienku edytora na WordPressie i cudownie odpłynąć, skupić wszystkie siły umysłu na jednej rzeczy, werbalizować coś, co powstaje w głowie na bieżąco, zupełnie, jakby materializowało się z próżni. Dziś jestem trochę za bardzo rozpieprzony na kawałki, trochę za bardzo rozproszony, trochę za bardzo rozmieniłem się na drobne. Dziś muszę stymulować się z miliona stron, na milion sposobów; dziś zżera mnie nuda, kiedy tylko nie dostarczam sobie kilograma nowości każdego dnia. Zwiększenie odporności na nadmiar miało swoją okrutną cenę: zmniejszyło odporność na brak.
Mówią mi: Kosma, pisz. No więc piszę. Nie mam pojęcia, co powstanie z tego eksperymentu, ale czuję, że coś dobrego.
ja też tak czuję :)
Coś dobrego, wiarygodnego, ciekawego…. Kosma – pisz!
Pisz Kosma! Psuj i twórz. Bądź Kosmą w Kosmosie :)