Wartość terapeutyczna

Kiedy zakładałem tego bloga, nie wiedziałem właściwie, po co. Bardzo długo myślałem, że powinienem pisać tutaj jakieś mądre rzeczy na konkretne tematy…

Tylko to naprawdę nie jest mój styl.

Podobno to, co piszę ma wartość terapeutyczną. Więc niech ma nie tylko dla innych, ale i dla mnie… dziś będzie o samotności; jak zwykle prywatnie i osobiście.

* * *

Jeśli zastanawialiście się, dlaczego zniknąłem – odpowiedź jest zawsze ta sama: życie. Przeprowadzka do Łodzi miała być czymś fantastycznym – a w wyniku zwyczajnych wypadków losowych stała się dwumiesięcznym pasmem problemów, porażek, chaosu i nieprzewidzianych wydatków. Cała pozytywna energia, cały impet, który przyniosłem z Wrocławia, zamiast na rozkręcanie fundacji, urządzanie mieszkania i bujanie się po Pietrynie ze znajomymi – poświęciłem na gaszenie pożarów.

Na szczęście już po wszystkim, choć szkoda tej energii, z którą tu przyjechałem, bo muszę rozpędzać się od nowa. I szkoda, bo kiedy po wszystkim opadł pył… została samotność.

* * *

To nie jest tak, jak mogłoby się wydawać, że przeprowadzasz się do nowego miasta i nikogo w nim nie znasz. Jest inaczej: codziennie problemy sprawiają, że zaczynasz zaniedbywać kontakty z ludźmi, obiecujesz sobie, że później nadrobisz. Ale „później” nie ma. I to nie jest tak, że nie ma ludzi… tylko każdy pędzi w swoją stronę, każdy zajęty sprawami, każdy ma coś na głowie. Wydawało mi się to niemożliwe, ale jakimś cudem udało mi się zapomnieć, jak mieć kontakt z innymi. Pomimo niewątpliwych sukcesów terapeutyczno społecznych – jestem w dupie. Nie umiem. I o ile sukcesami jeszcze jakoś potrafię się dzielić – to porażki skrzętnie chowam. Bo… co można z nimi zrobić? Zadzwonić do kogoś znajomego, powiedzieć: kurde, słuchaj, nie daję rady, weź mnie wesprzyj?

Co się powinno zrobić w sytuacji, kiedy ma się wrażenie, że cały świat dzieje się obok?

* * *

PS. Tu będą konstruktywne słowa. Obiecuję. Tylko najpierw te destruktywne muszę z siebie wydostać.

4 Comments

  1. Normalnie dzwonisz, przyjaciel zawsze zrozumie. Znam to uczucie i znam również ulgę po rozprawieniu się z nim. Nie ma niepokonanych, przyznanie się do słabości to też rodzaj terapii, tak uważam.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *