Konkrety

Zwykle nie udostępniam artykułów i tekstów z innych źródeł, zwłaszcza nieokołoautystycznych. Dziś będzie wyjątek, bo ten idealnie wyraża coś, co od dawna kołatało mi się po głowie, ale nie potrafiłem tego ubrać w słowa.

Bo nie ma dnia, żebym nie dostawał pytań: co konkretnie mam zrobić, żeby pomóc swojemu dziecku?

(Nie)zupełnym zbiegiem okoliczności trafiłem na ten oto tekst:

Wiecie, co mnie irytuje najbardziej? Oczekiwanie, żebym swoje wypowiedzi ubierał w same “konkrety”. Wyłożył na stół co i jak, dał instrukcję, wyrzucał z siebie samo mięso. Rach ciach. Bo przecież Ty, mniejszy lub większy adepcie biznesu, nie masz czasu na pierdoły. No cóż, to Cię zdziwię – w mojej opinii takimi oczekiwaniami pokazujesz tylko jak bardzo kiepsko z Tobą jest.

Kiedy byłem mały i studiowałem to też liczyły się dla mnie tylko owe “konkrety” /cudzysłów jak najbardziej zamierzony/. Niech mi ten starszy pan na dole auli powie co mam zrobić. Ale wprost! – w lewo czy w prawo? Tak, a może inaczej? Konkret, a nie jakieś tam mgliste pitolenie. Tak sobie oto wtedy myślałem. Wiedza składała się wg mnie wyłącznie z gotowych do zastosowania instrukcji, które mógłbym wdrożyć w swojej pracy już następnego dnia. Wszystko inne to był niepotrzebny bełkot z którego trzeba było odcedzać tę niby prawdziwą wiedzę. Dopiero dobre kilka lat później zrozumiałem jakim naiwnym amatorem byłem w tym swoim myśleniu…

Bo czy ktoś pyta szefa restauracji czy umie gotować konkretne danie? Nie. On umie. Jak trzeba to wszystko umie. Bo on UMIE GOTOWAĆ. Po prostu. Nie, że konkretne danie. Po prostu umie gotować. Czuje to. Wie o co chodzi z tym gotowaniem, ma doświadczenie. A ten konkretny przepis? Przeczyta i zrobi. To jest tak proste – pod warunkiem, że UMIESZ GOTOWAĆ. Przepisy są dla niewprawionych amatorów, profesjonaliści zerkają na nie tylko po to żeby mniej więcej wiedzieć o co w danym daniu chodzi. I to wystarczy. Podwijają rękawy i wychodzi im świetnie. Bo UMIEJĄ GOTOWAĆ. Zjedli zęby na robieniu jedzenia i teraz są ponad to. Przepis nie ma znaczenia, to tylko kartka papieru – wiedza, którą można nabyć w 2 minuty. To co najważniejsze w tym całym gotowaniu to… ta cała reszta.

Czujesz to teraz? NAUCZ SIĘ GOTOWAĆ i nie traktuj samych przepisów (“konkretów”) jako fundamentów. Jest dokładnie odwrotnie. Jak chcesz “konkretów” to kup se książkę albo wygooglaj. Tego typu wiedzy jest przecież w bród. W biznesie naprawdę nie chodzi o to, żeby wiedzieć jak zejść z kosztem klika o kolejne 20%. Chodzi o to, żeby wiedzieć czemu coś robisz, jak chcesz to osiągnąć i w jakim kierunku zmierzasz. Takie rzeczy. Dużo ważniejsze, które jednak nijak nie są “konkretne”.

Jak do tego dojść? ZAPIEPRZAJĄC OD MAŁEGO NA KUCHNI. Z głową oczywiście, a nie siekając cebulę latami. Tak to się robi – robiąc rzeczy, dużo rzeczy. Umiejętności, doświadczenie i świadomość zależności między rzeczami przyjdą z czasem i pozwolą ci odkleić się od konkretnych przepisów. Cokolwiek trzeba będzie wtedy zrobić – dasz radę.

Domagając się “konkretów” zdradzasz tylko swoją ogólną niekompetencję, brak czucia o co w tym całym biznesie właściwie chodzi, a nawet trochę mnie obrażasz. Bo mówiąc z perspektywy doświadczenia chcę ci przekazać coś więcej niż konkretną instrukcję na jutro. A Ty, zamiast pomocy w zostaniu dobrym szefem kuchni, prosisz o treściwego kebaba.

(Autor: Rafał Agnieszczak / ragni.net. Dajcie mu lajka, jeśli się z nim zgadzacie!)

Nie ukrywam: też jestem głodny konkretów. Też czasem pytam: no dobrze, ale co dokładnie mam zrobić? Każdy z nas jest głodny przepisu na sukces. Tyle, że takie przepisy są jak książka kucharska: nie powiedzą nam ani, dlaczego należy zrobić w ten sposób – ani kiedy coś pójdzie nie tak, jak to naprawić. Dlaczego karpatka nie wyrosła, kurczak jest twardy i bez smaku, a zupa stała się breją.

Albo dlaczego podopieczny gryzie się po rękach i nie chce wykonywać zadań, które znaleźliśmy w książce. Nota bene – książce, której autorzy obiecywali wielkie sukcesy.

Żeby być ekspertem w swojej dziedzinie, nie wystarczą gotowe recepty. Trzeba przede wszystkim – i to jest najtrudniejsza część – nauczyć się myśleć. A do tego – trzeba nauczyć się uczyć. A tych umiejętności, niestety, nie uczą w szkole. I bywa, że nie uczą też na studiach, podyplomówkach i kursach. Wiecie, w czym problem? Tak samo, jak nie chciałbym iść do kucharza, który potrafi jedynie wykonać procedurę z instrukcji – tak samo nie chciałbym iść do terapeuty, który tak robi. W pierwszym przypadku dostaniemy coś na kształt McDonald’s – jedzenie jednakowe, zbyt słodkie i trochę za bardzo wykorzystujące nasze pierwotne odruchy; w drugim – interwencje na poziomie powierzchownym, behawioralnym i medycznym. W obu przypadkach dobrobyt klienta zostaje (nie)świadomie pominięty. W obu przypadkach długofalowo takie traktowanie swojego ciała i psychiki skończy się przewlekłymi problemami ze zdrowiem, których przyczyny nawet nie będziemy w stanie określić.

Jedyne, co mogę polecić: bądźcie jak Gordon. Kiedy przychodzi czas nauczyć się czegoś nowego – zwłaszcza w tak delikatnej materii, jak drugi człowiek – siłą rzeczy warto zacząć od solidnej podbudowy teoretycznej. Nauczyć się nie tylko, jak – ale przede wszystkim: dlaczego. Zanim zaczniecie wkuwać z podręcznika metody, jak pracować z sensoryką, emocjami i zachowaniami „trudnym” (sic!), spędźcie trochę czasu na zrozumieniu specyfiki rozwoju człowieka; tego, w jaki sposób czuje; w jaki sposób się komunikuje. Zapewniam Was: kiedy po długim wstępie dostaniecie w końcu jakiś praktyczny przykład praktyczny – nie pomyślicie: wreszcie jakieś narzędzie!… pomyślcie: aha, to wynika z przyczyn, o których uczyliśmy się przed chwilą. Kiedy nauczycie się myśleć przyczynami i skutkami – zamiast problemami i rozwiązaniami – nauczycie się samodzielnie myśleć… a nie tylko wykonywać instrukcje z listy napisanej przez kogoś bardziej doświadczonego.

I kiedy po całym dniu spędzonym na rozumieniu natury rzeczy – tego, dlaczego właściwie masło pali się na patelni, fasolka robi się twarda leżąc w lodówce, a surowego kurczaka nie należy przechowywać obok upieczonego – może po całym dniu nauki pójdziemy „na kuchnię” spróbować wdrożyć naszą wiedzę w życie i ugotować jedno proste danie. Bez instrukcji – za to ze zrozumieniem, co właściwie się dzieje. Nie bezmyślnie – ale też nie bez wsparcia, bo pod okiem starszego kolegi z branży, który chętnie na koniec podpowie wam, w jakich obszarach jesteście mocni, a gdzie jeszcze macie przed sobą dużo pracy. Jeśli spojrzycie na typowy program kulinarny oparty na współzawodnictwie – zauważycie, że kiedy zaczyna się gotowanie, prowadzący nie dają uczestnikom żadnych podpowiedzi opartych na konkretach – dają tylko i wyłącznie podpowiedzi dotyczące natury rzeczy. „Pomyśl”. „Przypomnij sobie, jak się uczyliśmy”. „Zastanów się, co się może stać, jak tak zrobisz”. Nie bez powodu.

Obiecuję: kiedy człowiek rozumie podstawy, rozumie naturę materii, w której się porusza – pracuje zupełnie inaczej. Pracuje, myśląc o każdym następnym kroku – i konsekwencjach, które mogą z niego płynąć. A jeśli zdarzy mu się, że popełni błąd, lub coś go zaskoczy – nie próbuje na siłę wykonywać kolejnych kroków z przepisu, a zatrzymuje się, i zastanawia, jak przywrócić porządek i dobrobyt. A jeśli nie wie – konsultuje się ze starszym od siebie i bardziej doświadczonym kucharzem, zamiast próbować na siłę robić coś, co już jest skazane na porażkę.

Zwłaszcza, kiedy chodzi o tak delikatną materię kulinarną, jak drugi człowiek.

PS. Czy to jakaś nasza polska specyfika, że w programach kulinarnych (i terapeutycznych) ludzie na siebie krzyczą? Oglądając australijską edycję MasterChefa nie widzę takich zachowań. Tam, kiedy komuś coś się nie idzie – od razu może liczyć na wsparcie innych – a nie bezwzględne wykorzystanie słabości drugiego człowieka. Ale to już temat do przemyśleń na kolejny wpis…

24 Comments

  1. Właśnie wspominałam, ile frustracji wywoływały we mnie ciągłe prośby nauczycieli o instrukcję obsługi mojej córki. Niby szanowałam za uznanie granic swoich kompetencji ale z drugiej strony tak bardzo chciałam spotkać kogoś, „kto umie gotować „. I użyje głowy, uczuć i wyobraźni by o własnych siłach coś do spółki z moją ASką zrobić mądrego. W końcu się udało. Ale szkoda, że naprawdę u kresu edukacji dopiero.
    A swoją drogą o wpływie lodówki na fasolkę nie miałam pojęcia. 🤔

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *