Gość w dom

Sytuacje, kiedy autyzm naprawdę daje mi w kość. Małe, codzienne zdarzenia, przypominające, że żadna ilość maskowania nie jest w stanie przykryć tego, co jest pod spodem.

Sytuacje do bólu społeczne.

Przerażenie zaczyna się od kalendarza: codziennie ktoś znajomy ma urodziny. Należałoby wtedy skonstruować jakieś życzenia, coś wysłać. Skupić się na drugim człowieku. Przypomnieć sobie, co nim kieruje w życiu; co sprawia mu radość; czego pragnie. Uruchomić lawinę wspomnień. Lub – jak często bywa – nie uruchomić niczego, puścić temat w niepamięć, odłożyć na później – bo dla umysłu, który nie został stworzony do myślenia o ludziach, przypominanie sobie o nich „na zawołanie” bywa równie lekkie, jak dla przeciętnego człowieka składanie deklaracji podatkowych.

Rzecz jasna: nie samo myślenie o innych ludziach jest przyczyną cierpienia. Ból zaczyna się w momencie, kiedy dociera do mnie, że świat oczekuje, że będę pamiętał. Zgrzyt przychodzi wraz z wspomnieniami; z wszystkimi sytuacjami, kiedy ktoś wypomniał mi, że nie pamiętam o jakiejś okazji; że nie zareagowałem adekwatnie na poziomie emocjonalnym: okazji zupełnie arbitralnej, typu imieniny cioci, lub sytuacji niespodziewanej, jak sukces lub tragedia kogoś bliskiego. Całość udekorowana jest wyrzutami sumienia, bo przecież powinienem pamiętać.

Ostatnim kręgiem w tym festiwalu wymagań (oraz nienawiści do siebie samego) są odwiedziny. Ilekroć mam się do kogoś wybrać – z jednej strony cieszę się niezmiernie, bo kocham ludzi; z drugiej… z drugiej lepiej, żebym nie przypomniał sobie przypadkiem, że idąc w gości należałoby przynieść jakiś drobny prezent. Bo jeśli sobie przypomnę, połowa radości z odwiedzin pójdzie się – pardon – jebać. Właściwie nawet, jeśli sobie nie przypomnę, i tak świadomość tego społecznego rytuału mnie dogoni – na widok pozostałych gości przynoszących sałatki, kwiaty doniczkowe, stojaki na drobiazgi oraz inne tradycyjnie społecznie wymagane durnostojki.

Myślenie o ludziach jest trudne – ale znacznie trudniejsze jest znoszenie świadomości, że ludzie wymagają, żeby o nich myśleć. Zwłaszcza w sytuacji, kiedy myślenia i działania ma się ograniczone zasoby. Pamiętanie, że gospodarzowi należy się jakiś drobiazg, to dopiero pierwszy krok myślenia: dalej trzeba jeszcze wymyślić, co to może być – a następnie udać się po drodze do sklepu, przeżyć sensoryczny atak tłumów, świateł i zapachów. Nie muszę chyba wspominać, że po takiej sklepowej wyprawie jestem zwykle zbyt zmęczony, by wchodzić w interakcje z ludźmi?

I co właściwie mnie nie dziwi – nie tyczy się to tylko prezentów. Ilekroć wchodzę w nową sytuację, wymagającą sporego wysiłku – czy to odwiedziny, czy wycieczka, czy wyjazd do innego miasta – cała struktura dnia, ogarniania siebie, dbania o potrzeby przestaje mnie „podpierać”. Wciąż jest dla mnie normą, że kiedy gdzieś się wybieram – zapominam jednocześnie, że należy jeść i pić; te potrzeby potrafią do mnie „dotrzeć” dopiero w momencie, kiedy jestem już na miejscu (lub kiedy wracam do domu). Pod wpływem emocji nie czuję głodu, bólu i zmęczenia. Nie jest to zdrowe – i nie przesadzę, jeśli powiem, że cholernie utrudnia to życie… bo choć możliwość niezaspokajania własnych potrzeb na krótką metę jest szalenie wygodna – to długofalowo powoduje wycieńczenie, samotność, i niejednokrotnie również poczucie ogromnej pustki.

Więc jeśli czasem zjawię się u Was kompletnie nie szanując społecznego ceremoniału – proszę, przymknijcie na to oko. Kiedyś mi się uda. Kiedyś, gdy opanuję już całą logistykę życia i potrzeb – mam nadzieję nauczyć przynosić kwiatki, herbaty i czekolady. Póki co mocy przerobowych, myślowych, wykonawczych potrafi nie starczyć na to, bym pamiętał, że muszę jeść. Kiedy tej części się nauczę – mam cichą nadzieję, że odnajdę zasoby również do tego, by po zadbaniu o siebie mieć jeszcze siłę na zadbanie o drugiego człowieka.

A do tego czasu – chyba powinienem przestać besztać siebie samego za to, że kwiatki, herbaty, czekolady, urodziny, święta i niespodziewane sukcesy bywają wyzwaniem nie do przeskoczenia. Zwłaszcza, że pisząc ten tekst uświadomiłem sobie inne, dużo prostsze wyzwanie: jest godzina 16:46, a ja od rana nic nie zjadłem. Na te bardziej wysublimowane, i na te dotyczące innych ludzi, przyjdzie czas i energia – bylebym najpierw zadbał o własne.