Rodzice pytają mnie:
Nie rozumiem, dlaczego masz coś przeciwko Metodzie Krakowskiej albo behawiorce? Moje dziecko chodzi na tę terapię i nie dzieje mu się żadna krzywda!
Drogi rodzicu: to prawdopodobnie prawda – Twoje dziecko korzysta z terapii i wszystko jest ok. Problem w tym, że nie wszystkie dzieci mają tyle szczęścia.
W czym rzecz: niektóre terapie, w tym właśnie wspomniane (Metoda Krakowska i Stosowana Analiza Zachowania) zawierają elementy przymusu jako sposobu na współpracę z dzieckiem. Dopóki młody pacjent współpracuje, dopóki wykonuje polecenia – wydaje się, że wszystko w porządku. Problem zaczyna się, kiedy nie współpracuje, kiedy nie chce siedzieć przy stoliczku, kiedy pojawiają się zachowania trudne1)Nie znoszę tego określenia. Jeśli dziecko robi rzeczy tak rozpaczliwe, że nazywa się je trudnymi – to znaczy, że straszliwie cierpi.. Są wtedy dwie możliwości.
Opcja pierwsza: terapeuta próbuje znaleźć inne sposoby na kontakt z dzieckiem. Skoro nie stoliczek – to może na podłodze? Może pufa albo piłka jako siedzisko? Może trzeba zrobić diagnozę SI, żeby sprawdzić, czy wykonywanie danego ćwiczenia nie powoduje zbyt dużego dyskomfortu? Może dziecko danego dnia jest zmęczone? Może po prostu nie lubi albo nie chce czegoś robić?
I tu pojawia się problem. Otóż: niektóre metody zakładają, że ćwiczenie należy wykonać, że należy uzyskać posłuszeństwo, że należy zmodyfikować zachowanie, sprawić, żeby dziecko zachowywało się tak, jak chcemy. I w ten sposób wcielana jest w życie opcja druga: jeśli dziecko nie chce wydawać z siebie dźwięków, będziemy torować głoski manualnie (uwaga: nagranie jest drastyczne, pomimo, że pochodzi gabinetu terapeutycznego). Jeśli nie chce siedzieć przy stoliczku – dociśniemy je blatem, żeby nie mogło uciec. Jeśli nie ma motywacji do ćwiczeń – będziemy tworzyć sztuczną motywację cukierkami.
Jeśli wykazuje oznaki autonomii, jeśli wyraża cierpienie, jeśli ma swoje zdanie – usuniemy te oznaki, objawy i jakiekolwiek przejawy charakteru. Bo metoda tak każe, a metoda jest przecież święta i niesamowicie skuteczna – tak mówili na szkoleniu!
I tu jest, proszę Państwa, przemoc. Nie można nazwać terapią czegoś, co jest przymusem. Terapia zakłada zgodę pacjenta, poszanowanie jego autonomii, traktowanie go jak człowieka. Terapia powinna być dostosowana do tego, komu ma pomóc. Jeśli zastosujemy metodę dokładnie tak, jak jest opisana w książce, bezrefleksyjnie – jest ogromne ryzyko, że stworzymy dziecku małe terapeutyczne Guantanamo. Mądry terapeuta pełen empatii nie popełni takiego błędu – ale świeżo upieczony absolwent psychologii, nauczony, że metoda ma skuteczność udowodnioną naukowo – będzie ją stosował bez mrugnięcia okiem, bo tak każą podręczniki. Eksperyment Milgrama robiony na dzieciach, w pełnej krasie. Codziennie w Twoim przedszkolu i gabinecie terapeutycznym.
Niektóre metody zwyczajnie mają potencjał przemocowy w nieświadomych rękach. To, że pomagają one niektórym dzieciom, w żaden sposób ich nie usprawiedliwia. Gdyby matka miała trójkę dzieci, i dwoma się opiekowała, a trzecie biła, powiedzielibyście, że jest dobrą matką?
* * *
Jest jeszcze jeden aspekt terapii opartych na zmuszaniu i łamaniu oporu: wychowujemy w ten sposób idealną ofiarę; osobę, która nie jest w stanie powiedzieć nie. Młodzi mężczyźni, którzy przez to przeszli, nie są w stanie wybrać własnego kierunku w życiu, pozostają marionetkami w rękach terapeutów i rodziców. Młode kobiety, które przez to przeszły, padają ofiarą zboczeńców i toksycznych ludzi, bo w ich systemie myślenia nie ma miejsca na powiedzenie nie, kiedy ktoś próbuje zaciągnąć je do łóżka albo poniżać. I zarówno ci młodzi mężczyźni, i kobiety, na pytanie „na co masz ochotę?”, „co chcesz robić w życiu” odpowiadają „nie wiem”. Nie wiedzą – bo nie mieli prawa mieć własnego zdania. To nie jest sukces terapeutyczny. To stworzenie człowieka, który może wygląda i zachowuje się normalnie, ale został odarty z własnej autonomii. Uważam, że nie mamy prawa tego zrobić – niezależnie od tego, jak dobre są nasze intencje i dowody naukowe.
* * *
____
↑1 | Nie znoszę tego określenia. Jeśli dziecko robi rzeczy tak rozpaczliwe, że nazywa się je trudnymi – to znaczy, że straszliwie cierpi. |