Zegary biologiczne

(Kosma Moczek, Barcelona, 2013)

* * *

Zegarki biologiczne
Samobójców wiszących szeptem
Zabierzcie ten tłum,
Próbuję śnić!

(Kombajn do Zbierania Kur po Wioskach – „Kropki”)

* * *

Jestem nocnym stworzeniem. A przynajmniej myślałem, że jestem.

Problem był od zawsze, jak dwa końce jednego patyka. Kosma nie chce iść spać; Kosma nie może wstać. Szkoła, liceum, studia, praca, sobotnie sprzątanie mieszkania. Kosma żyje w innej strefie czasowej; nie da się z tym nic zrobić. Taka natura. Niektórzy ludzie to „sowy” – nie poradzisz.

Prawdziwy problem zaczął się po diagnozie, kiedy zacząłem przyglądać się sobie i odkrywać, że ta koncepcja nie ma w moim przypadku najmniejszego sensu. Dziwnym trafem zdarzało się bowiem, że zasypiałem jak dziecko – i budziłem się z radością.

* * *

Kiedyś w takich sytuacjach szukałem najprostszego wytłumaczenia – i byłem z niego dumny, niczym kuna w śmietniku. Wytłumaczenie proste: w nocy jest cicho! W nocy jest spokojnie! Noc jest przyjazna sensorycznie; w nocy nikt nie zawraca mi głowy. Poranki też są dużo bardziej znośne, kiedy nie są inwazyjne; kiedy mogę w spokoju wypić kawę i nie przyjmować całego ciężaru świata na swoje barki. Nocny tryb życia jest w moim przypadku sensorycznie uzasadniony.

Kiedyś przyjąłbym takie wytłumaczenie jako pewnik. Tyle, że dzisiejszy Kosma wie, że człowiek jest jak cebula. Ma warstwy – i przy ich zdejmowaniu się płacze. A samorozwój ma to do siebie, że bez dokopywania się do kolejnych warstw się nie obędzie.

* * *

Przyszedł w końcu czas, że nauczyłem się czuć. Ile było przy tej nauce płaczu – wiem tylko ja. Całe cholerne, pieprzone, absurdalnie intensywne spektrum emocji nauczyłem się nazywać, przeżywać, dzielić i akceptować. Nie wiem, która ze skrajności jest gorsza – wiem tylko, że wprost z cierpię, bo nie wiem, co czuję wpadłem w tę drugą: już wiedziałem – i ta świadomość miała cenę w postaci małego, niewinnego, delikatnego, ogromnego, obezwładniającego epizodu depresyjnego.

No brain – no pain, mówią.

Ciężko jest grzebać sobie w psychice mając świadomość, że to, co odkryję, prawdopodobnie wpędzi mnie chwilowo w jeszcze gorszy stan – ale musiałem to zrobić. Przeszedłem tę drogę.

* * *

Obraz siebie i swojego snu, który dziś widzę, jest dużo bardziej klarowny. Co więcej – w rozmowach z innymi ludźmi w spektrum przewijają się praktycznie te same motywy, te same historie, te same problemy – nieraz równie niejasne i niezidentyfikowane, jak kiedyś u mnie. Kiedy nauczyłem się czuć, odkryłem, że mój zegar biologiczny jest zupełnie sprawny. Przed północą czuję zmęczenie i senność, jeśli zmęczę się w ciągu dnia – czasem nawet wcześniej. Mój organizm reaguje w sposób zupełnie normalny, wręcz nudny; jeśli znajdę się w stanie normalnego zmęczenia lub senności, po prostu zasypiam. Nie jest potrzebna melatonina ani żadne inne proszki, nie muszę stosować ćwiczeń oddechowych, relaksacji, gimnastyki – po prostu śpię. Jak normalny, zwykły człowiek.

Chyba, że pojawią się emocje. Cholerne, zwykłe, ludzkie emocje, których przez 30 lat życia nie umiałem nazwać, więc o problemy ze snem posądzałem nieokreśloną siłę wyższą – lub po prostu coś, co nazywałem własną naturą.

Okazuje się, że natura Kosmy Moczka jest taka, że po przeżytym dniu normalnie, zwyczajnie idzie spać.

Chyba, że pojawią się emocje.

* * *

Na jednym końcu tego patyka – owszem – jest spokój; jest możliwość siedzenia po nocach bez ludzi zawracających głowę. Tyle, że to nie ludzie męczą… a konieczność przeżywania emocji z tymi ludźmi związanych. Jeśli mam jakieś obowiązki, zaległości, zobowiązania – w nocy nikt mi o nich nie przypomina. Jeśli zaglądam na Facebooka – w nocy nikt nie pisze o antyszczepionkowcach, przemocy, kolejnej konferencji, na której powinienem wystąpić lub którą powinienem zbojkotować. W nocy telefon milczy, ale to nie telefon budzi lęk – a to, co może powiedzieć przez niego drugi człowiek.

W nocy świat jest prostszy. W nocy nie trzeba robić przelewów za zaległy czynsz, realizować zleceń dla kontrahentów, w nocy jest za późno na robienie prac domowych czy projektów na studia, więc wreszcie można o nich nie myśleć. W nocy zazdrosna, przemocowa partnerka śpi, więc nie dostanę kolejnej wiadomości pełnej zarzutów i podejrzeń. W nocy bliska osoba, która chce dobrze, ale robi źle, nie wparuje do mojego pokoju z pretensjami. W nocy mogę oddać się swoim zainteresowaniom, robić coś, co wciąga po uszy, co nie pozostawia w głowie przestrzeni na żadną inną myśl. Filmy, gry komputerowe, memy internetowe, flaszka whiskey – byle nie czuć.

W nocy mogę bezpiecznie zapomnieć o wszystkim, czego się boję, bez obaw, że za chwilę zostanę z tego zapomnienia brutalnie wyrwany.

Szkoda – a może na szczęście? – że to zapomnienie nigdy nie trwa w nieskończoność. Zawsze przychodzi moment, kiedy trzeba położyć się do łóżka, kiedy wszystkie „zaległe” sprawy, myśli i emocje dadzą o sobie znać. Całe życie odwlekałem ten moment – najlepiej do chwili, kiedy byłem już tak wycieńczony, by nie być w stanie myśleć.

Nie chcecie wiedzieć, jak po takiej nocy człowiek czuje się o poranku. Określenie kac moralny nie oddaje nawet skrawka beznadziei, która przez całe życie czekała na mnie następnego dnia.

* * *

Drugi koniec patyka to poranek. Używam tego określenia trochę na wyrost, bo jeśli wpadnie się już w czarną dziurę – porankiem potrafi być południe, nieraz nawet popołudnie. Moim niechlubnym rekordem było wstanie o godzinie 22 – spowodowane rzecz jasna tym, w jaki sposób traktowałem siebie przez wiele poprzednich nocy.

Typowy zestaw „na przebudzenie” to przez kawał mojego życia:

  1. Kilka nieodebranych telefonów.
  2. Maile i SMSy z zaległymi sprawami, ponaglenia, komunikaty z banku, czasem listonosz z pismem, że zalegam z rachunkami.
  3. Bliska osoba, która chce dobrze, ale z uporem osła codziennie wparowuje do mojego pokoju, by opowiedzieć mi, jak bardzo nienormalnym człowiekiem jestem, skoro jeszcze nie wstałem.
  4. Gigantyczne poczucie wstydu, winy i przekonania, że naprawdę tym nienormalnym i złym człowiekiem jestem.

Wiecie, co dzieje się, kiedy tego wszystkiego nie ma? Mój zegar biologiczny jest tak normalny, że nudny. Po 22 zaczynam mieć ochotę kocykować, książkować, herbatkować i spać. Gdzieś koło północy przytulam poduszkę, a rano budzę się wypoczęty, zwykle jakieś pół godziny przed nastawionym profilaktycznie budzikiem. Jak inny człowiek. Wspominając okresy mojego życia, kiedy mój zegar biologiczny miał prawo głosu, nieraz trudno mi uwierzyć – ale pamiętam te okresy, i wiem, że jestem w stanie tak funkcjonować… gdyby nie cholerne złe emocje, które tak lubią mi się przytrafiać.

Wiem, brzmi jak bajka. Lubię tę bajkę. Chciałbym, by zdarzała się częściej.

* * *

Post scriptum do tej historii jest takie, że emocje, problemy i niezapłacone rachunki będą zawsze. W pierwszym odruchu stawiania siebie do pionu po ostatnim malutkim, ogromnym epizodzie depresyjnym wyznaczyłem sobie cel: wyeliminować problemy. Zapłacić cholerne rachunki, zrobić cholerne projekty dla zleceniodawców, naprawić cholerne relacje z ludźmi, wyciąć cholernych trucicieli ze swojego życia. Pozbyć się problemów, a będzie dobrze.

Na szczęście przestałem już ufać pierwszym odruchom. Emocje, problemy i rachunki będą zawsze. Jedyne, co mogę zmienić – to nauczyć sobie radzić z nimi w sposób, który nie jest ucieczką i zamiataniem lęku pod dywan tylko po to, żeby spod tego dywanu nad ranem wylazł i zatruł nie tylko noc – ale też kolejny dzień. I kolejną noc. I dzień.

I może wtedy wreszcie będę mógł uczciwie przeprosić swój zegar biologiczny za to, że obwiniałem go o rujnowanie mi życia.

* * *

1 Comment

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *