Cebula terapeutyczna

Zdejmujesz kolejną warstwę – i płaczesz.

Pierwszą warstwę odkryłem dawno temu, wiosną 2005 roku. Z myślami samobójczymi, trzęsąc się z lęku jak galareta, ze zdumieniem usłyszałem w gabinecie terapeuty, że to, co mnie dopadło, to depresja. Byłem wówczas przekonany, że wystarczy ją wyleczyć, i będzie dobrze.

Od tego czasu zjawiałem niejeden raz w gabinecie niejednego terapeuty. Gdzieś w czerwcu 2010 roku jeden z tych dobrych ludzi uświadomił mi, że przeżyłem dwadzieścia lat, nie posiadając poczucia własnej wartości. Uzbrojony w nowy umysłowy oręż czułem, że świat wreszcie stanął przede mną otworem.

Jesień 2012. Moja otwartość na świat posunęła się trochę za daleko: ze zdumieniem odkryłem, że wpadłem w sidła wysokofunkcjonującego alkoholizmu. Na nowo uwolniony trzeźwy i jasny umysł podpowiadał mi, że właśnie rozwiązałem swój problem – wystarczy nie pić, i będzie dobrze.

Kwiecień 2014. Dowiedziałem się, że jestem na spektrum autyzmu. Byłem przekonany, że to odkrycie to koniec problemów. Życie zweryfikowało moją naiwność w niezwykle bolesny sposób: jedyne, co dostałem, to niezrozumienie. Chciałem zdjąć kolejną warstwę; zamiast tego przyszło mi okryć się twardą skorupą, żeby nie czuć niczego.

Wiosna 2017: upragniona diagnoza. Pierwszy raz w życiu trafiłem na specjalistów, którzy wiedzieli, co robią: dzięki odpowiednim lekom i terapii błyskawicznie stanąłem na nogi. Tak, jak i przy każdej poprzedniej warstwie, mówiłem sam do siebie: „nie wiem, co czai się pod autyzmem, ale musiałoby to być coś naprawdę grubego”.

(Nie myliłem się. Pod nowo zidentyfikowanymi emocjami odkryłem monstrualne pokłady traumy. Wciąż łudzę się, że kiedy ją przepracuję, wreszcie będę wolnym człowiekiem, że moje problemy się skończą.)

* * *

Pisząc te słowa pomyślałem: no dobrze, Kosma, ale to ty. Masz trzydzieści lat, a piszesz do rodziców małych dzieci… przecież inni nie mieli szans „nazbierać” tyle w życiu, prawda?

A potem przypomniałem sobie, jak wielu znam nastolatków, czasem nawet małych dzieci! – którzy zdążyli już stracić chęć do życia. Którzy przestali widzieć sens w kontakcie z drugim człowiekiem. Którzy w akcie desperacji wycięli w sobie wszystkie emocje, zarówno te radosne, jak i te nieprzyjemne, i wszystkie potrzeby, łącznie z najbardziej ludzkimi i fundamentalnymi. Przypomniałem sobie, jak wiele razy, konsultując pozornie trywialne przypadki („on ma autyzm”) przyszło mi uświadamiać rodzicom, że ich dziecko pomimo młodego wieku zdążyło „nazbierać” całe mnóstwo niezdrowych mechanizmów obronnych, traum i krzywd doznanych od otoczenia; tłumaczyć, że rozwiązanie problemu to coś więcej, niż posłanie dziecka na terapię: to stworzenie świata, w którym to dziecko nie będzie nabywać kolejnych powodów, żeby musieć na tę terapię chodzić.

Zdejmujesz kolejną warstwę – i płaczesz. Bo wiesz, że pod spodem będzie następna.

* * *

Cebula terapeutyczna ma to do siebie, że trudno pogodzić się z tym, że pod spodem może być coś jeszcze. Człowiek, który cierpi przez całe życie, odda wszystko za ulgę – dlatego tym większym ciosem jest odkrycie, że za siedmioma górami jest kolejnych siedem. Nie zliczę, ile razy siadałem w którejś z dolin i płakałem, błagając w duchu, by ktoś przyszedł i zabrał mnie z tego miejsca, z którego nie widać ani początku, ani końca… i nie chcę nawet wspominać o tym, jak bardzo przytłaczająca była wtedy świadomość, że problemy prawdopodobnie nigdy się nie skończą; że nigdy nie wydostanę się z tego labiryntu.

Potrzebowałem trzydziestu lat, żeby zrozumieć, że wspinanie się pod górę to normalny stan dla człowieka, który w górach się urodził; że życie dzieje się tu i teraz, a nie kiedyś, jak będzie normalnie.

* * *

Nie ma żadnej magicznej krainy na końcu drogi; nie ma równiny, na której drogi są odśnieżone, sklepy zawsze otwarte, a natura okiełznana i przychylna. Los, który nam się trafił, to wiecznie wspinanie się, pokonywanie przeciwności i błądzenie. Mamy dwa wyjścia: albo iść pochylonym, strudzonym, przeklinając życie – albo nauczyć się tych ścieżek; przyjąć strome podejścia, ciemne doliny i zatarte szlaki jako pewnik – coś, w czym po prostu żyjemy. I przede wszystkim – nauczyć się czasem przystanąć i spojrzeć na widoki, które nas otaczają. Rozbić biwak, rozpalić ognisko. Rozejrzeć wokół. Porozmawiać z innymi, którym też przyszło żyć w tej krainie. Poszukać wśród nich przewodników: ludzi, którzy może nie są w stanie pokazać drogi do wymarzonego raju, o którym każdy słyszał, ale nikt nie widział – ale potrafią nauczyć, jak żyć tutaj; jak odnajdywać szlaki w tej gęstwinie; jak dostrzegać piękno w znojnej wędrówce; i przede wszystkim – jak się odnaleźć, kiedy się zabłądzi. Dlatego jeśli stracicie drogę – pytajcie. Po to w końcu przeczesaliśmy nieznany ląd wzdłuż i wszerz, żeby moc teraz prowadzić innych. Dla nas ta wędrówka tym bardziej jest warta wylanego potu i łez, kiedy dzięki naszemu wysiłkowi możemy poprowadzić tych, którzy jeszcze nie potrafią się odnaleźć. Pytajcie – pomożemy. Pokażemy drogę.

Znamy przecież te ścieżki jak własną kieszeń.

8 Comments

  1. „Nie ma żadnej magicznej krainy na końcu drogi”- podoba mi się to określenie, ale powiem inaczej- każdy człowiek z ZA jest taką magiczną krainą. Jeśli tylko się to zaakceptuje,odkryje swój świat i pozwoli mu w sobie rozkwitać, a przede wszystkim- nie będzie się chciał dopasować do reszty świata.

    Ja to zrozumiałam dzięki małemu chłopcu o imieniu Emil… a teraz jeszcze bardziej dzięki Twoim tekstom Kosma!

  2. Dzięki Kosma, ja właśnie się uczę patrzeć na siebie z nowej perspektywy, mierzyć się z możliwościami, a nie ograniczać do tego, co o sobie myślę teraz. Skomplikowane, bo trochę czuję się, jak astronauta, który nie wie, czy nie zginie już na początku misji, rozważa, czy się nie pohaftuje, czy bankowo dobrze go przetestowano, nie myśląc nawet o widokach, coraz dalszych, czy nowych odkryciach. Ale to zabawne i przerażające jednocześnie, przez tyle lat stawiać sobie granice, które tak naprawdę nie istnieją (tzn. gdzieś istnieją… gdzieś, może zdążę je poznać). :) Trzymaj się Młody, góry górami, widoki widokami, ale przyznasz, że lepiej wspinać się z asekuracją. ;)

    1. Ola, ja Cię tylko o jedno proszę: nie skończ jak ten turysta, co na pierwsze wyjście w góry wybrał sobie Orlą Perć. 🏔😶 I masz rację, jeśli chodzi o asekurację: nie bez powodu zabrania się chodzić w góry samemu. :)

    2. Nie, spoczko. Mam na oku K2 zimą. :D Szukam towarzysza, który zechce ze mną go zdobywać i nie będzie dla mnie upierdliwie dołujący. Mam nadzieję słyszeć w trakcie: „Pffff, co to dla Ciebie, osiągniesz, co zechcesz. Łebska baba z Ciebie.”

    3. Życzę Ci takiego, który oprócz bycia nie do zdarcia potrafi docenić biwakowanie, kiedy zabraknie sił. Za dużo przeszliśmy, żeby doginać się teraz jeszcze bardziej. Wiesz, co mówią wszelkiej maści ratownicy, w tym górscy? „Przede wszystkim dbaj o siebie. Martwa nikogo nie uratujesz.” :)

  3. Gęsty od emocji i prawdy tekst.
    Ta cebula to dla mnie też obraz rozwoju człowieka w ogóle. Zwłaszcza tego egzystencjalnego, bardziej wymagającego i stymulowanego trudami górskiej wędrówki.
    Z Twojego tekstu przebija postawa dojrzałego realizmu, co jest inspirujące, bo faktycznie czekanie na stan wyobrażony to raczej strata czasu, a prawdziwe życie jest tu i teraz. A dylemat między rozpaczą, a ratowaniem „integralności ego” dotyczy wszystkich tych, którzy się zmagają ze swoimi granicami. Własne świadectwo może być dla innych lekarstwem na rozpacz.
    Gratuluję odwagi i siły w tej wędrówce. Pozdrawiam.

    1. Dziękuję za te słowa… i dziękuję też moim przewodnikom. Bez nich do dziś siedziałbym gdzieś na rozstajach, bez żadnego drogowskazu, płakał, i trząsł się z zimna i głodu.

      Pozdrawiam, i powodzenia na szlaku!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *